CANNES 2024: Widzieliśmy "Megalopolis" i "Dziewczynę z igłą". Było warto?

https://www.filmweb.pl/news/CANNES+2024%3A+Widzieli%C5%9Bmy+%22Megalopolis%22+i+%22Dziewczyn%C4%99+z+ig%C5%82%C4%85%22.+By%C5%82o+warto-155649
CANNES 2024: Widzieliśmy "Megalopolis" i "Dziewczynę z igłą". Było warto?
O taki Konkurs Główny nic nie robiliśmy! "Megalopolis", czyli projekt marzeń i opus magnum legendarnego reżysera Francisa Forda Coppoli ("Ojciec chrzestny", "Czas apokalipsy"), "Dziewczyna z igłą", czyli nowy film twórcy "Sweat" oraz "Intruza" Magnusa von Horna. Który z filmów okazał się lepszy? Czy polska koprodukcja ma szansę na Złotą Palmę? A Coppola podsumował swoją karierę w pięknym stylu? Wątpliwości rozwiewają Michał Walkiewicz i Daria Sienkiewicz.

***

recenzja filmu "Megalopolis"


Francis Fuck-U-yama: "Koniec histerii"
autor: Michał Walkiewicz

Istnieją totemy próżności i Totemy Próżności. "Megalopolis" Francisa Forda Coppoli jest tym drugim. Nakręcona za 120 milionów zaskórniaków i ubezpieczona – jak niegdyś "Czas apokalipsy" – oszczędnościami życia historia cesarstwa rzymsko-amerykańskiego to owoc najśmielszej z twórczych strategii: kino może skończyć się jutro, a my wraz z nim! To również artystyczny kredyt, którego nie da się spłacić. Wysiłek reżysera, który ulepił film z kiełkujących od czterech dekad pomysłów, marzeń i wspomnień, rymuje się z obsesją bohatera, który na przekór politycznej burzy buduje utopijne miasto przyszłości. Obaj marzą za nas wszystkich. I obaj chcą, żeby unieśmiertelnił ich monumentalny kicz. 


Jeśli zerknęliście już na ocenę, możecie poczuć się rozczarowani. Uspokajam tłum z widłami – jakości "Megalopolis" nie da się wyliczyć ze wzoru, a na filmoznawczych wieczorkach będziemy się kłócić, czy obok jedynki powinno stać zero. W trakcie canneńskiego seansu na scenę wyszedł facet z mikrofonem i latarką, a następnie zadał pytanie bohaterowi, który na ekranie udzielał wywiadu. Pomijając fakt, że podobny rodzaj performansu jest w zasadzie nieprzekładalny na rzeczywistość tradycyjnej dystrybucji filmowej (oczami wyobraźni widzę perwersyjną sytuację, w której z Adamem Driverem rozmawia, dajmy na to, Roman Gutek), nie ma też w nim większego sensu – ani to scena emblematyczna dla całej opowieści, ani żart, który nieco rozrzedziłby atmosferę. I być może właśnie ta sytuacja najlepiej oddaje mój problem z "Megalopolis": fakt, że Coppola ma pod czaszką burzę piaskową, automatycznie nie czyni jego filmu wywrotowym. 

Zaczyna się u Pana Boga na ganku, czyli na okołoziemskiej orbicie. Kamera spada na Ziemię i zatrzymuje na cokole wieżowca – to zarazem rzymski panteon i budynek Chryslera. Wraz z nią zatrzymuje się również czas, pstryknięciem palców zamraża go Cezar Katylina (Adam Driver) – architekt, inżynier i wynalazca cudownego pierwiastka zwanego megalonem, z którego da się zbudować wieczność (podpowiedziałbym, że chodzi o metaforę sztuki, gdyby Cezar nie robił tego pięćdziesiąt razy na minutę). Jego ideologicznym oponentem jest burmistrz Cyceron (Giancarlo Esposito), reprezentujący ten rodzaj urbanistycznego i politycznego pragmatyzmu, który musi stać się przedmiotem pogardy: w końcu zamiast utopii, chce dać ludziom robotę. Stawką w ich konflikcie są losy świata, ale też sztuki jako społecznego konstruktu: czy utylitaryzm i eskapizm mogą w niej koegzystować? 

Całą recenzję "Megalopolis" można już przeczytać na karcie filmu POD LINKIEM TUTAJ

***

recenzja filmu "Dziewczyna z igłą"


Sprawa Gorgonowej
autorka: Daria Sienkiewicz

"Dziewczyna z igłą" Magnusa von Horna zaczyna się prozaicznie: kobieta myje pachy. Szybka kąpiel w umywalce może być tą ostatnią – na najbliższe dni, a nawet tygodnie. Intymny rytuał przerywa pukanie do drzwi – to właściciel mieszkania z wiadomością o rychłej eksmisji. Co dalej? Życie na ulicy? Utrata pracy? W dzień zakończenia wielkiej wojny niebo przysłonięte jest strzelistymi kominami i kłębami gęstego dymu. W jednej z fabryk pracuje Caroline (Victoria Carmen Sonne) – żyjąca w ubóstwie młoda szwaczka, odzwierciedlająca losy tysięcy kobiet w industrialnej Europie u progu XX wieku. I choć akcja szwedzko-polsko-duńskiej kooprodukcji rozgrywa się w świecie sprzed nazistowskiej okupacji, jest to świat moralnie zdegenerowany, w którym śmierć zbiera żniwo za dnia i w nocy. Nie ma w nim miejsca na walkę dobra ze złem. Jest tylko zło we wszystkich odcieniach. 


W "Dziewczynie z igłą", inspirowana jedną z najgłośniejszych tragedii XX-wiecznej Danii, potworność kopenhaskiej rzeczywistości rozciąga się przed nami niczym malarska panorama. Gdy widzi się przemoc, instynkt nakazuje odwrócić wzrok. Ludzie poszukują rozrywki, odnajdując eskapizm w cyrku czy ciemnej sali kinowej. "Oto, co wypluła wojna" –  tak cyrkowiec przedstawia spragnionej gawiedzi okaleczonego w wojnie weterana. "Kto ośmieli się dotknąć takiego potwora, jak on?" – pyta przerażonych widzów, którzy w zmaltretowanej twarzy żołnierza nie dostrzegają już człowieka. Von Horn z precyzją wydobywa trawiące ludzi traumy, demaskuje lęki, a także unaocznia społeczne zmiany: mężczyźni wracają z wojny do swoich domów, lecz nie znajdują w nich posłusznych żon. Te poszły do fabryk, by w pocie czoła walczyć o namiastkę godnego życia. Przy okazji – po raz pierwszy znajdują przestrzeń na eksplorację własnych potrzeb i pragnień. Jedną z takich kobiet jest właśnie Caroline, która zakochuje się w Jørgenie (Joachim Fjelstrup) – majętnym właścicielu szwalni, mogącym ofiarować jej przepustkę do raju. 

Całą recenzję "Dziewczyny z igłą" można już przeczytać na karcie filmu POD LINKIEM TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones